Szpiegowali, szpiegują i będą szpiegować
Bartosz Węglarczyk
Oburzenie na działalność amerykańskiej
Agencji Bezpieczeństwa
Narodowego to szczyt obłudy w ustach burzących się polityków.
Zadaniem służb
wywiadowczych każdego kraju na świecie
jest zdobywanie informacji
o innych krajach w sposób łamiący prawo tych krajów.
To oczywista oczywistość,
o której jednak zapominają europejscy politycy trzęsący się z oburzenia po kolejnych publikacjach
na podstawie przecieków uciekiniera z NSA Edwarda Snowdena.
Od zdobywania informacji w sposób legalny są dziennikarze i dyplomaci. Ci czytają
gazety, spotykają się z ludźmi, słuchają i potem te informacje
analizują. Oficer wywiadu z założenia
jest osobą, która ma łamać prawo – informację utrzymywaną przez rząd danego kraju w tajemnicy ma za wszelką cenę wyciągnąć, czyli ją kupić lub ukraść.
W
1929 roku ówczesny sekretarz stanu USA Henry L.
Stimson zamknął ówczesną
malutką agencję wywiadowczą USA mówiąc,
że „dżentelmeni nie czytają listów nie adresowanych
do siebie". Od tego czasu świat
się jednak zmienił i dziś bez takiego
„czytania listów" trudno jest w dyplomacji funkcjonować.
Czytają więc
wszyscy i wszystko. Gwarantuję, że europejscy politycy oburzeni rozmiarami podsłuchowych operacji NSA mają jeden tylko powód
do takiego oburzenia: taki, że ich
narodowe agencje wywiadu nie mają
takich możliwości
i takiego rozmachu jak NSA.
Czy świat bez szpiegów byłby
lepszy? Zapewne tak, ale to po prostu niemożliwe. Nie chodzi nawet
o terroryzm czy walkę np. z międzynarodowymi gangami przemytników materiałów radioaktywnych czy złodziejami kobiet w Europie do domów publicznych w Azji. To przykłady oczywistych pożytków ze szpiegowania i podsłuchiwania.
Wyobraźmy sobie jednak taką sytuację: załóżmy,
że jakiś sąsiad państwa X w Europie wprowadza embargo na import jakiś produktów z X, powiedźmy mięsa. I załóżmy, że negocjatorzy X jadą do owego sąsiada negocjować zniesienie tego embarga. Czy w interesie państwa X i jego producentów
mięsa leży, by poznać tajniki taktyki negocjacyjne owego sąsiada, jego zamiary i
prawdziwe intencje dotyczące embarga? Oczywiście, że tak. Czy państwo
X może poznać owe
prawdziwe intencje w sposób inny niż
poprzez działalność
wywiadu? Nie, nie może.
Albo wyobraźmy
sobie inną sytuację: wielki koncern energetyczny chce zainwestować w kraju X. W przeddzień wizyty w tym kraju
kierownictwo koncernu spotyka się z prezydentem swojego kraju. Czy państwo
X sięgnie po umiejętności swoich oficerów wywiadu, by poznać prawdziwe zamiary koncernu i dowiedzieć się, na ile
jego inwestycje w X są przedłużeniem polityki zagranicznej owego sąsiada? Ależ oczywiście.
To
są przykłady teoretyczne, ale w prawdziwym życiu znajdziemy ich setki. W świecie
wywiadu, o którym John Le Carre pisał, że jest światem równoległym do rzeczywistego,
wszyscy dziś szpiegują wszystkich, bo informacja, zwłaszcza ta tajna, daje dziś
przewagę przeliczalną
na miliardy dolarów, euro, rubli i złotówek, ale także na ludzkie
życie oraz na wpływy polityczne, terytorialne i każde inne.
Od dziesiątek
lat dyplomaci i decydenci polityczni trzymali się prostej zasady – nie mówimy publicznie
o pracy wywiadów. Dlatego największe afery szpiegowskie działy się z dala od kamer
telewizyjnych. Nawet w latach zimnej wojny
wywiady Zachodu i Wschodu utrzymywały
regularne kontakty, by rozwiązywać konflikty z
dala od uszu
opinii publicznej. Niektóre afery były ujawniane, ale tylko wówczas, gdy takie było
polityczne zapotrzebowanie.
Gdyby oburzeni dziś działalnością
NSA europejscy politycy chcieli naprawdę pokazać, jak bardzo się brzydzą niemoralnymi i nieetycznymi działaniami Waszyngtonu, powinni zacząć od zamknięcia własnych, narodowych agencji wywiadu. Czego oczywiście nie zrobią, bo owych agencji
potrzebują do szpiegowania
sąsiadów, i tych bliskich, i dalekich, i
tych wrogich, i tych przyjaznych.
I tak kółko się zamyka.