Zobacz profil autora na
Jakub Korejba
Dowodów na to, że studio nagrań w Warszawie zorganizowali chłopcy z Łubianki oczywiście na razie nie ma. A jednak, jak mawiał
szef CIA Allen Dulles, ten przypadek
jest zbyt przypadkowy, aby mógł wydarzyć
się przypadkiem.
Rosja ma ogromnie rozbudowane, świetnie finansowane i sprawne
służby specjalne.
Ma także długą
i pełną sukcesów tradycję wywierania nacisków na rządy państw
ościennych. Poczynając
od Piotra I, wielokrotnie zdarzało się, że korzystając z jawnych i tajnych sposobów,
rosyjskie kierownictwo skutecznie paraliżowało
pracę państwa polskiego, w kilku przypadkach doprowadzając nawet do jego likwidacji.
I choć zabrzmi to zapewne nieco cynicznie,
jak świat światem, jest to normalna praktyka stosowana w polityce międzynarodowej przez wszystkich, którzy mają środki techniczne oraz wolę polityczną, aby sobie na nią
pozwolić. W całej
sytuacji smutne jest to, że tak, jak
w przypadku Pierwszej Rzeczypospolitej, tak i dziś, państwom
ościennym wystarczy tylko dać Polakom siekiery do rąk i odpowiednio
podjudzić a potem spokojnie patrzeć jak pozarzynają się sami, przy okazji po
raz kolejny rujnując własne państwo.
Nie ma wątpliwości,
że zamęt wewnętrzny i paraliż polityki zagranicznej Polski w krytycznym momencie historii, kiedy rozgrywa się sprawa przyszłości regionu jest dla Rosji szalenie korzystny. Rosja gra bowiem dzisiaj
o to, gdzie przebiegnie granica jej geopolitycznych
wpływów:– na Sanie czy na
Donie, a więc po zachodniej lub
wschodniej granicy Ukrainy. W wariancie dla Kremla pozytywnym,
prowadzona od pół roku ostra
licytacja może przynieść rozbicie geopolitycznego banku: wciągnięcie Ukrainy we własną strefę wpływów. Oznacza to jej odseparowanie od Europy i
restaurację ZSRR pod nazwą Unii Eurazjatyckiej, co stanowi idee – fixe Putina i rozpatrywane jest jako ukoronowanie jego kariery politycznej.
W wariancie dla Kremla negatywnym, czyli tym forsowanym
przez Warszawę, Ukraina stowarzyszy się z Unią Europejską i rozpocznie nawet jeśli nie marsz do Europy (który może zająć jej co najmniej dekadę), to z pewnością szybką i ostateczną ucieczkę od Rosji.
Stawki są więc dla Moskwy
tym bardziej wysokie, że przegrana w tej geopolitycznej rozgrywce oznacza dla obecnej
władzy na Kremlu i jej
patrona nie tylko klęskę polityczną, ale prawdopodobnie
także pożegnanie się z władzą. Rosyjski człowiek znieść może bowiem nawet największą
niedolę, ale tylko wtedy, kiedy wierchuszka
da mu poczucie bycia jeśli nie „panem świata”,
to przynajmniej dużej jego części. I to właśnie Polska i jej uparte
dążenie do przeciągnięcia
Ukrainy na dobrą stronę europejskiej mocy okazała się główną przeszkodą
w realizacji dziejowej powinności „zbierania ziem rosyjskich”. Trudno wyobrazić sobie, aby widząc
rolę, jaką Tusk, Sikorski i wszyscy
polscy ambasadorowie (którzy niemal codziennie
zasypywali MSZ-y krajów przebywania monitami w sprawach ukraińskich nie dając odłożyć
sprawy poparcia Kijowa „na później”)
odgrywali z jednej strony na Majdanie
zagrzewając Ukraińców
do oporu, a z drugiej w Waszyngtonie i Brukseli motywując Zachód do wsparcia rewolucji, rosyjski prezydent nie wezwał
na dywanik swoich specjalistów od sabotażu i nie wydał
im odpowiednio stanowczych poleceń „załatwienia” kwestii polskiej. Biorąc bowiem pod uwagę miękkość i brak zdecydowania USA i największych państw europejskich, wyłączenie Warszawy z gry o Ukrainę może być dla niego momentem
przełomowym.
Cóż bowiem oznacza dla Rosji
pogłębiający się
chaos i paraliż funkcji państwowych w Polsce? Jaki interes
ma Kreml w tym, żeby polski rząd, Sejm, służby i dyplomacja zajmowały się nie mobilizacją
siebie nawzajem i partnerów zagranicznych
do pomocy Ukrainie, ale wzajemnym skakaniem sobie do gardeł? Co może ugrać Putin, wiedząc, iż na najbliższe co najmniej pół roku, polscy politycy
zejdą z ukraińskiego
boiska, aby zająć się politycznym mordobiciem? Odpowiedzi są oczywiste, ale dla porządku warto usystematyzować fakty.
Po
pierwsze, w perspektywie krótkookresowej, neutralizacja działań Polski pozwoli Putinowi rozegrać sytuację na Ukrainie wedle
własnego scenariusza: zdestabilizować kraj w stopniu, umożliwiającym
albo skłonienie obecnego rządu do daleko idących ustępstw, albo wręcz na zmianę
ekipy w Kijowie na ludzi lepiej
rozumiejących „dziejową
konieczność” uległości
wobec Rosji.
Po
drugie, upadek polskiego rządu w jego obecnej postaci
pozwala Kremlowi mieć nadzieję, że w perspektywie średniookresowej polska klasa polityczna całkowicie pogrąży
się we wzajemnych rozliczeniach, kompletnie tracąc zainteresowanie polityką zagraniczną i możliwości wpływania na otaczającą rzeczywistość.
Jeżeli dodać do tego wariant przejęcia
władzy przez koalicyjny rząd o orientacji smoleńsko-eurosceptycznej,
to można oczekiwać
trwałej marginalizacji
Polski nie tylko w regionie, ale także i w całej europejskiej polityce.
Po
trzecie wreszcie, w perspektywie strategicznej, upadek polskiego rządu będzie zarówno dla Rosji,
jak i dla
Zachodu kolejnym dowodem na to, kto ma w regionie najgrubszą pałę i gotów jest walić
nią obecnych i przyszłych przeciwników. Jeżeli Rosji uda się
dziś zneutralizować
Polskę – główną
przeszkodę na drodze do odbudowy imperium – to w przyszłości
każdy polityk z regionu dwa razy
zastanowi się, zanim podejmie decyzje o tym, żeby słowem lub czynem wejść
Kremlowi w drogę. Jeżeli dziś, drogą wywołania (lub tylko dyskretnego
stymulowania) kryzysu wewnętrznego uda się odciąć Polskę od pomocy Ukrainie, to poważnych przeszkód na drodze do odbudowy
rosyjskiej strefy wpływów w Europie Wschodniej zostanie już naprawdę niewiele.
Jeżeli optymistycznie
założyć, że
minister Sienkiewicz nie ma racji,
i państwo polskie istnieje, to należy powiedzieć, że stoi ono
w obliczu największego
kryzysu od co najmniej ćwierćwiecza.
Problem polega na tym, jak Polska
podjęła grę
o absolutnie priorytetowe dla własnego istnienia i bezpieczeństwa
kwestie w polityce międzynarodowej. Najważniejsi
ludzie w państwie i podlegające im instytucje okazują
się z tej rozgrywki wyłączeni i siłą rzeczy bezsilni wobec buzujących wokół nas wiekopomnych zdarzeń. W momencie, kiedy ważą się losy gospodarczego, politycznego a w gruncie rzeczy i cywilizacyjnego
ładu naszej części kontynentu, zwrotnice historii przestawiają nie Polacy, ale Władimir Putin.
W
chwili, kiedy nasze żywione od wieków ambicje
i tajone pokoleniami marzenia zaczęły przybierać
realne kształty, okazuje się, iż z punktu widzenia polityki międzynarodowej wracamy do czasów, które tak
pięknie i z troską opisał znakomity przodek nieszczęsnego ministra. Oby nie okazało
się, iż kiedy kolejny raz
ostygnie polskie piekło – opadnie kurz partyjnych swarów, ambicjonalnych potyczek i rozpasanej
prywaty – obudzimy się w rzeczywistości, w
której francuski minister znów skomentuje rosyjską pacyfikację Polski stwierdzeniem, iż „porządek panuje w Warszawie”.
I
jeżeli nawet po latach okaże
się, że to nie Putin i jego
koledzy z poprzedniej pracy zorganizowali „aferę taśmową”, to
trzeba przyznać, iż, z ich punktu widzenia, nikt by tego lepiej
nie wymyślił.