Związek Sowiecki
wyłazi z grobu
Irena
Lasota
24-05-2014
To
nie Rosja podnosi się z kolan, to Związek Sowiecki wyłazi z grobu – napisał dziś na Facebooku
mój dobry znajomy, dziennikarz z Kazachstanu Siergiej Duwanow.
Fakt, Siergej nie ma zbyt dużych
możliwości drukowania
w gazetach. Pisze po rosyjsku, jest z pochodzenia Rosjaninem, ale bardzo mu się nie podoba polityka
Putina i Rosji. Jest prawdziwym reporterem: żeby wyrobić sobie własne zdanie, pojechał kilka miesięcy temu na Ukrainę, łącznie z Krymem. Spotykał się i rozmawiał ze zwykłymi ludźmi z różnych barykad i spomiędzy
barykad. Codziennie publikował, właśnie
na Facebooku, nadzwyczaj ciekawe reportaże.
W
Kazachstanie też nie ma gdzie drukować,
bo go tam nie lubią. Jego podróż na Ukrainę wywołała reakcję władz lękających się „bakcyla separatystycznego", choć nie wiadomo,
czy chodzi o syfilis czy AIDS. Z dwunastu dziennikarzy, którzy wybierali się na Ukrainę,
dziesięciu wybito ten pomysł z głowy, a jedenasty już został ukarany. Siergiej może sobie pozwolić na więcej, bo już odsiedział
kilka lat za ujawnienie „Kazachgate", afery korupcyjnej, której kręgi sięgały prezydenta Nursułtana Nazarbajewa, kolegi i jednego z wielu
patronów Aleksandra Kwaśniewskiego.
Nie tylko polscy prezydenci lecą na łatwe
i szybkie zarobki po wykonaniu
swego patriotycznego zadania, ale przykład Kwaśniewskiego jest o tyle kuriozalny, że połączył on funkcje
doradzania dyktatorom z funkcją reprezentowania demokratycznej Europy w rozmowach z innymi dyktatorami i z funkcją członka zarządu (czy zarządów) spółek energetycznych mających powiązania z dyktaturami – zarówno z tymi, które starał się utrzymać, jak i z tymi,
które starał się osłabić. Prawdziwy Metternich dzisiejszej Europy.
Kariera kojarzy mi się z nurkowaniem głębinowym. Do wody skoczył szybko i energicznie i
pruł na dno z nadzwyczajna szybkością, by już
w wieku trzydziestu lat być w rządzie Jaruzelskiego (zwanego dla niepoznaki rządem Messnera czy Rakowskiego). Oczywiście jego przyjaciele lekceważą
ten okres, mówiąc, że co to tam za komunista, minister sportu i młodzieży, ha ha. Oczywiście jednak tej odpowiedzialnej
teki, jak wszystkich w komunizmie, nie otrzymywano za znajomość tematu, lecz za
wierność i posłuszeństwo (to się
nazywało nomenklatura).
Tak było i w tym przypadku,
skoro od młodzieży w schyłkowym
Jaruzelskim przeniósł się do Okrągłego Stołu do zespołu do spraw pluralizmu związkowego i tam właśnie zaczęło
się jego powolne wychodzenie na powierzchnię wody: nie za
szybko, żeby nie zapaść na chorobę dekompresyjną. I udało się.
Wracając do wypełzywania
z sowieckiego grobu: Putin zaczyna się coraz bardziej podobać w różnych kręgach za granicą. Obrońca moralności, czystości cielesnej i wiary,
ale ostatnio poszedł chyba za daleko.
Ogłosił się właśnie obrońcą
języka rosyjskiego i podpisał prawo zakazujące używania brzydkich słów, jak też rozprowadzania filmów czy muzyki
mogącej zawierać brzydkie słowa. Może to wywołać prawdziwe tsunami oburzenia i protestów w Rosji.
Po tylu latach redukowania języka do banalnych słów nowomowy przeplatanej przekleństwami ludzie będą mieli trudności w komunikowaniu się. Jak przetłumaczyć
znowu na rosyjski tytuł pierwszego rozdziału „Mistrza i Małgorzaty"
: „Nigdy k... nie p... z ch...". Można było zastąpić dwieście czasowników jednym, ale z powrotem już trudniej. Jak z tą jajecznicą,
z której nie zrobisz na powrót
jajek.
Ŕ
propos jajecznicy. We wspomnieniach
Artura Koestlera jest opowieść o pewnym lewicowym intelektualiście, na którym wycieczka
po Związku Sowieckim w latach 30. nie zrobiła należytego wrażenia i który dzielił
się swoim rozczarowaniem z publiką, chyba w Paryżu. Mówił o aresztowaniach, egzekucjach, pracy przymusowej i głodzie,
i usłyszał w odpowiedzi, że nie można zrobić jajecznicy, nie rozbijając jajek. „Zgadzam się – powiedział – ale widziałem wszędzie tylko rozbite skorupki
i żadnej jajecznicy".
W
Związku Sowieckim też bardzo dbano o moralność. W muzeum KGB w Tallinie (bardzo polecam to muzeum każdemu) są między innymi różne spisy zakazanych zespołów i piosenkarzy – z uzasadnieniem.
Pink Floyd był zakazany
za „ingerowanie w politykę zagraniczną ZSRR (Afganistan)", Talking
Heads za „szerzenie mitu o sowieckim zagrożeniu militarnym"
(nie słyszałam o tym zespole, ale na pewno byłby
dziś bardzo popularny na wschodzie
Ukrainy), Tina Turner po prostu za „seks",
a biedny Julio Iglesias za
„neofaszyzm".
Czarna księga cenzury PRL napisana
przez byłego cenzora Tomasza Strzyżewskiego na podstawie materiałów, które wywiózł z Polski w latach 70., pokazuje, że Polska rzeczywiście nie umywała się do ZSRR i rzeczywiście mogła być oknem na Zachód
dla obywateli sowieckich. Ale z cenzurą współpracowało wielu, nie tylko urzędników,
ale i naukowców z różnych dziedzin, którzy, pracując na umowie-zleceniu, wydawali opinie i odkrywali intelektualne
tajniki socjalistycznych zagrożeń. Lustracja czy nie, chciałoby
się wiedzieć, kto doniósł na przykład na Tukidydesa, którego „Wojnę peloponeską" wycofano w
tym czasie z księgarń po kilku dniach.