Koniec z goryczą,
jest czas odbijania się od dna
Barbara Hollender:
W Ameryce kończy się kryzys, a wraz z nim czas niepewności, krytycyzmu i zadawania trudnych pytań. Także w sztuce.
Dzisiaj już nie mogłyby dostać Oscara europejskie filmy o artyście, który w kinie nie może przejść bariery dźwięku i o królu-jąkale usiłującym przezwyciężyć własną słabość, by stać się przywódcą narodu. Nie mieliby szansy na triumf Kathryn Bigelow ze swoim „Hurt Lockerem. W pułapce wojny” opowiadającym o żołnierzach z Iraku, Danny Boyle z obrazkiem ze slumsów Bombaju „Slumdog Millionaire. Milioner z ulicy” czy bracia Coen wytykający Ameryce chciwość w „To nie jest kraj dla starych ludzi”. Ten czas minął. Teraz przyszedł okres podnoszenia się z upadku, nadziei, powrotu do tradycyjnych wartości. Dlatego na ekranie znów powiewają narodowe flagi, Spielbergowski Lincoln przeprowadza przez Izbę Reprezentantów XIII poprawkę do konstytucji, a w nagrodzonej Oscarem dla najlepszego filmu „Operacji Argo” Bena Afflecka, amerykańscy chłopcy dzielnie i z sukcesem wywożą pracowników ambasady z ogarniętego rewolucją Iranu.
Ameryka znów potrzebuje wiary w siebie. A, jak powiedziała podczas Oscarowej gali Michelle Obama, kino zawsze było jej drogowskazem. Dlatego mylili się ci, którzy uważali, że z Dolby Theatre może wyjść z Oscarem 86-letnia Francuzka Emmanuelle Riva, która w „Miłości” – sparaliżowana po wylewie – powoli zapadała się w nicość. Wśród reżyserów wygrał Ang Lee snujący w „Życiu Pi” bajkę o przetrwaniu w 3D, a dla Tarantino cofającego się w „Django” do niechlubnych czasów niewolnictwa zabrakło nawet reżyserskiej nominacji. Ba, Akademicy nie docenili nawet poturbowanego przez życie Bonda ze „Skyfall” czy proroka-hochsztaplera z nagrodzonego weneckim Złotym Lwem ” Mistrza”. Teraz nastał czas nadziei. Może zresztą tym większym zaskoczeniem jest przegrana Stevena Spielberga i jego Lincolna budującego podstawy amerykańskiej demokracji.
A co zostało z czasu kryzysu, gdy Hollywood wyszukiwał twórców niezależnych i pozwalał im zadawać trudne, pełne goryczy pytania? Filmowcy dostrzegli siłę faktów. Bardzo wiele scenariuszy amerykańskich opiera się dziś na autentycznych zdarzeniach i prawdziwych biografiach ludzi. I sporo kierowanych jest do tzw. dojrzałej widowni. Już nie do przysłowiowych „czternastoletnich, średnio rozgarniętych nastolatków”, lecz do ludzi myślących. Miejmy nadzieję, że ten trend utrzyma się dłużej.