Co ty, Obamo, możesz dać Europie?
Piotr
Kościński 21-01-2013,
Gdyby
Europejczycy mogli głosować w wyborach amerykańskich, wybraliby
rzecz jasna Baracka Obamę. Tak wynika z badań. Ciekawe, czy ci,
którzy tak entuzjastycznie popierają amerykańskiego prezydenta,
zdają sobie sprawę, że dla Obamy Europa jest coraz mniej
ważna.
Optymiści
twierdzą, że podczas drugiej kadencji amerykańscy prezydenci nie
przejmują się już kolejnymi wyborami i dlatego często
zajmują się tym, co opinii publicznej w USA zbytnio nie interesuje, a
więc polityką międzynarodową. Skoro tak, można się
spodziewać większego zaangażowania Stanów Zjednoczonych w sprawy
świata.
Ale realiści
dowodzą, że dla Europy to wcale nie musi być korzystne. Obama
zapowiedział przecież przeniesienie uwagi amerykańskiej polityki
zagranicznej z Europy na Azję – i nie bardzo wiadomo, dlaczego miałby
tego nie uczynić. Nie ma żadnych powodów, by nagle się
zainteresował Starym Kontynentem.
Ale jest jeszcze
jedna sprawa. Niewykluczone, jak powiedział to znany amerykański
politolog Michael Mandelbaum, że USA przekształcą się
stopniowo w „oszczędnościowe supermocarstwo”, jak można przetłumaczyć
jego „frugal superpower”. Że będą wolały „kierować z
tylnego siedzenia”, jak to było na przykład w Libii. I nieco
zaoszczędzić na wydatkach wojskowych.
W tej sytuacji
bardzo trudno jest powiedzieć, czego Europa może oczekiwać od
Baracka Obamy podczas jego drugiej kadencji. Tak naprawdę trzeba by
prezydentowi Stanów Zjednoczonych zasugerować skorzystanie z programu jego
wyborczego konkurenta, Mitta Romneya. Należałoby mu zasugerować,
że Stary Kontynent wcale nie jest mniej ważny od Azji. Że Obama
powinien wyciągnąć wnioski z niepowodzenia „resetu” stosunków z
Rosją,
a także zrozumieć wreszcie,
jakie są potrzeby bezpieczeństwa Europy Środkowej, z Polską
włącznie.
Czy jednak
ktokolwiek to uczyni? Czy politycy Unii Europejskiej zdobędą się
na coś takiego? Niestety, to raczej mało prawdopodobne.