Gdyby Osamę zabił Kaczyński...
Piotr Zaremba
09-05-2011
Ciągle brzmią echa rozprawy amerykańskich
służb z Osamą
bin Ladenem. W gazetach i telewizjach jedni
się na
Amerykę oburzają,
drudzy jej bronią
Niektórzy konserwatyści przypominają sobie, że są
też chrześcijanami.
A niektórzy liberałowie
dochodzą do wniosku, że państwo ma prawo czasem uciekać
się do środków nadzwyczajnych. Choć gdyby Osamę zabił Kaczyński...
Przy
okazji można obserwować inne zjawisko. Większość amerykańskich elit
się zjednoczyła.
Jutro opozycja znów nazwie Obamę
komunistą, a on będzie
ją przedstawiał
jako bezdusznych popleczników bogaczy. Ale dziś są
gratulacje, przyjazne gesty. Na chwilę
zniknęli republikanie i demokraci.
Czy
tak mogłoby być w Polsce? Wspierający PO
mainstream natychmiast wskaże
na Jarosława
Kaczyńskiego jako na burzyciela jedności.
Prawicowa opozycja w odpowiedzi nie tylko przypomni
Palikota, ale zada fundamentalne pytanie o inną różnicę.
Amerykańska administracja ścigała
oprawcę swoich obywateli, dokonując, nie bójmy się
tego słowa, aktu zemsty. A można mieć wielkie zastrzeżenia do sposobu, w jaki ekipa Tuska próbuje
się uporać z problemem smoleńskiej katastrofy.
Więc prawica powie:
jedność tak, ale
pod warunkiem że Polska będzie chronić Polaków. Jest w tym sporo racji,
tyle że polityczna wojna na śmierć
i życie nie zaczęła się w kwietniu 2010 r. A nawet gdy uznamy,
że to jedni są bardziej
winni, nie zniknie pytanie: jak to nam służy?
Bo obserwuję proces oswajania tego stanu rzeczy. Powtarza nam się, że
podziały to nic strasznego, że tak jest na
całym świecie. Robi to wielu prawicowych komentatorów i jakoś można to zrozumieć – mainstream po prostu utożsamia własne zdanie i interes z całością.
Ale to przyzwyczajanie się to nic dobrego.
Podziały to esencja i wręcz warunek
demokracji, ale nie tylko w USA, także w zachodniej Europie są chwile,
kiedy znikają. Zazdrościłem Amerykanom
ich polityki od czasu,
gdy w filmie "Wszyscy ludzie prezydenta" zobaczyłem archiwalną scenę:
Richard Nixon pojawia się
w Kongresie, wszyscy kongresmeni wstają i klaszczą. Dzień później część z nich będzie go obrzucać błotem. Ale wiedzą,
co to wspólne państwo.
Są silniejsi od nas, bo są liczniejsi
i bogatsi, ale i dlatego, że
rozumieją, co znaczy naród.