Zdrowy rozsądek
Amerykanów
Marek Magierowski
03-11-2010
Partia urzędującego od dwóch
lat prezydenta USA doznała
bolesnej porażki w wyborach do Kongresu.
Demokraci stracili większość
w Izbie Reprezentantów. Ich kandydaci przegrali
z republikańskimi rywalami
w kilkudziesięciu okręgach
wyborczych, co nie zdarza się zbyt często w amerykańskiej polityce.
Tak
było w 1994 roku, gdy mijała właśnie połowa pierwszej kadencji Billa Clintona. Republikanie odbili Izbę Reprezentantów z rąk konkurentów po raz pierwszy od 40 lat. Z kolei w 1982 roku gorycz podobnej
porażki poznał
Ronald Reagan. Wówczas to demokraci
święcili triumfy,
powiększając swoją
przewagę nad
prawicą o 27 mandatów.
Co może zatem oznaczać wtorkowa klęska Partii Demokratycznej dla politycznej przyszłości
Baracka Obamy? Jeśli historia miałaby
się powtórzyć,
Obama powinien bez problemu wygrać kolejne wybory prezydenckie w 2012 roku. Tak jak Reagan w 1984 roku, gdy zmiażdżył Waltera Mondale'a, wygrywając w 49 z 50 stanów.
I tak jak
Bill Clinton w 1996 roku, gdy
nie dał szans Bobowi Dole'owi.
Obamie pozostaje więc
nadzieja.
Ale tylko nadzieja.
Bo pierwszy czarnoskóry przywódca USA stał się ofiarą własnego piarowskiego kunsztu, który wyniósł go na
szczyty władzy. Ani Reagan, ani Clinton nie rozbudzili w Amerykanach aż
tak wielkich oczekiwań, a mimo to przez dwie kadencje
osiągnęli bardzo dużo. Reagan przywrócił
Ameryce optymizm i poprowadził ją do zwycięstwa
nad imperium zła. Clinton zaś
między jedną a drugą randką ze swoją ulubioną
stażystką całkiem
sprawnie zarządzał
gospodarczym boomem.
Obama zaś
obiecywał i hope, i change, i całą
masę innych cudów. Był przekonany, że za przepchnięcie przez Kongres historycznych
ustaw zdrowotnych rodacy będą
mu wdzięczni do końca
życia. Wszystkie zaś doczesne
problemy szarych obywateli zasypywał drukowanymi w pośpiechu bilionami dolarów.
Za wcześnie jeszcze na
ocenę, czy socjaldemokratyczny eksperyment a
la Obama powiedzie się
w Stanach. Na razie
wyborcy wykazali się zdrowym rozsądkiem, uznając, że im więcej
rządu, tym gorzej dla nich.
Niestety,
w Europie "Big Government" wciąż jest górą.
Obama czułby się tutaj jak pączek w maśle.