Obama w Izraelu i na Zachodnim
Brzegu
Najpierw orator, potem polityk
Roman Frister
Chciałoby się powiedzieć, że drobny incydent który zapoczątkował wizytę Baracka Obamy w Izraelu stanowi metaforyczną kwintesencję tego, co dziać się będzie po jego wyjeździe.
Gdy prezydencka opancerzona limuzyna wytoczyła się z samolotu na lotnisku Ben Guriona, okazało się, że nie może ruszyć z miejsca: ktoś przez omyłkę nalał do baku oleju napędowego zamiast benzyny. Mimo zapewnień Obamy, iż Palestyńczycy mają prawo do ojczyzny, nic nie wskazuje na to, że będą ją mieli w bliskiej przyszłości. Jak narazie, tu też brak paliwa, które napędziłoby rokowania pokojowe.
Media określiły dwudniowy pobyt prezydenta Stanów Zjednoczonych w Jerozolimie jako wielki sukces. Było to przede wszystkim powodzenie wielkiego oratora, a dopiero potem zdolnego polityka. Obama wiedział co robi, gdy zamiast tradycyjnego przemówienia w parlamencie, spotkał się ze studentami w wielkiej Sali Kongresowej.
Izraelskich polityków i ich argumentacji miał przez kilka lat po uszy. Młodzież przyjęła go entuzjastycznie. „Czy naprawdę chcielibyście, aby na każdym skrzyżowaniu dróg żandarmi rewidowali waszych ojców i wasze matki, a w waszym ogródku działkowym ktoś obcy wybudował sobie willę?”, pytał. Tysiące młodych ludzi skandowało: nie! nie! nie!... Dla Baracka Obamy był to głos narodu przeciw okupacji Zachodniego Brzegu. Ale spontaniczne reakcje studentów nie kształtują polityki i nie decydują o ustępstwach na rzecz Autonomii Palestyńskiej. Zrozumieli to także mieszkańcy Ramalli: gdy Obama gościł w rezydencji Mahmuda Abbasa, tłum palił na ulicach flagi amerykańskie. Niemal równocześnie bojownicy Hamasu ostrzelali rakietami izraelskie miasteczka położone w pobliżu granicy ze Strefą Gazy, a irański przywódca Ali Haminai zagroził w przemówieniu telewizyjnym zburzeniem Tel Awiwu i Haify. Cokolwiek by nie powiedzieli - Obama i przyjazna mu publiczność, słowa nie zmieniają rzeczywistości.
Najważniejsza dyskusja toczyła się za szczelnie zamkniętymi drzwiami rezydencji premiera Netanjahu. Na wokandzie stała reakcja na zbrojenia nuklearne Iranu, rebelia w Syrii i perspektywa odnowienia stosunków dyplomatycznych z Turcją. Obama wielokrotnie podkreślił, że USA były i pozostaną sojusznikiem państwa żydowskiego. W jakiej mierze jest to dyplomatyczne oświadczenie, a w jakiej konkretne zobowiązanie, tego nikt narazie przewidzieć nie może.
Roman Frister: Od 16 lat związany z POLITYKĄ, autor książek tłumaczonych na 11 języków. Aresztowany we Wrocławiu za sabotaż wyemigrował do Izraela, gdzie był redaktorem dziennika Ha'aretz oraz dyrektorem Wyższej Szkoły Dziennikarskiej w Tel Awiwie. Od stycznia 2010 w Warszawie. Wieloletni współpracownik radia Wolna Europa oraz polskiej sekcji BBC.