Amerykański sennik. Prezydent z koszmarów

 

Mariusz Zawadzki 

 

24.08.2015

 

Waszyngton: Już dwa razy na tych łamach wieściłem rychły upadek miliardera Donalda Trumpa, który w kampanii prezydenckiej w USA bije rekordy ignorancji, bezczelności i chamstwa, ale jego notowania mają się coraz lepiej.

 

Naiwnie wydawało mi się, że przegiął po debacie kandydatów republikańskich, gdy publicznie obrażał dziennikarkę telewizji Fox News Megyn Kelly. Sugerował m.in., że jest "blacharą" oraz że zadawała mu trudne pytania, ponieważ miała okres.

 

 Każdy normalny polityk po czymś takim byłby skończony. Okazuje się jednak, że miliarderowi, który organizuje konkursy miss piękności i nałogowo umieszcza swoje nazwisko na dużych budynkach, wolno więcej niż innym.

 

 Niektórzy wciąż mają nadzieję, że Trump jest jedynie gwiazdą sezonu ogórkowego. Przypominają, że latem - pół roku przed pierwszymi prawyborami w stanie Iowa - często brylują kandydaci egzotyczni, np. w 2011 r. swoje pięć minut sławy miała niejaka Michelle Bachman, twierdząca, że szczepienia wywołują u dzieci opóźnienie umysłowe.

 

Ceniona dziennikarka Amy Walter uważa, że latem Amerykanie zachowują się jak żądna wrażeń dwudziestolatka: "Jesteś wolna, niczym się nie przejmujesz. Spotykasz się z chłopakiem, którego twoi rodzice nie znoszą - kolorowym, hałaśliwym, palącym papierosy i jeżdżącym na motorze".

 

 Odpowiednikiem tego strasznego chłopaka jest oczywiście Donald Trump. Tymczasem - jak wyjaśnia dalej Walter - "twoi rodzice chcą, żebyś spotykała się z kimś takim jak Jeb Bush" (brat i syn dwóch ostatnich republikańskich prezydentów, który uchodził za faworyta prawyborów, zanim rozbłysła gwiazda Trumpa). Czyli spokojnym i odpowiedzialnym, może nawet trochę nudnym.

 

 "Ale kiedy się już wyszalejesz latem, ostatecznie zimą wybierzesz odpowiedzialnego nudziarza" - twierdzi Walter. Czy taki happy end zdarzy się również w tegorocznych prawyborach republikańskich? Otóż niekoniecznie.

 

 Po pierwsze, Trump jest miliarderem, a Amerykanie generalnie lubią i cenią ludzi, którym się powiodło. Do wielu trafia argument, że bogacze mają polityków w kieszeni, ale akurat Trumpa nie da się kupić. Przeciwnie, sam kupował polityków, np. podarował pieniądze Hillary Clinton, i dlatego - jak się przechwala - posłusznie przyszła na jego ślub.

 

 Po drugie, debata w Fox News miała największą oglądalność w historii debat prezydenckich - za sprawą Trumpa naturalnie - i wywołała efekt kuli śnieżnej. Teraz wszystkie telewizje na wyścigi zapraszają Trumpa, tymczasem jego rywale muszą wydawać ciężkie pieniądze na reklamy, które ogląda ledwie ułamek jego widowni.

 

 Po trzecie wreszcie, kandydatura Trumpa przestała być egzotyczna w mniemaniu ogółu. Już nie tylko 32 proc. prawicowych wyborców popiera Trumpa (Busha - 16 proc.; to dane z piątkowego sondażu Reuters/Ipsos), ale ponad połowa Republikanów spodziewa się, że wygra on prawybory i będzie kandydatem ich partii!

 

 Najpierw spodobała się jego tyleż prosta, co nierealna recepta na problem imigrantów - postawić mur wzdłuż granicy z Meksykiem i deportować 12 mln nielegalnych. W sondażu CNN 44 proc. republikańskich wyborców stwierdziło, że Trump ma największe szanse rozwiązać problem imigrantów (Bush, który chce im dać prawo pobytu, ma w tej kwestii 12 proc. poparcia).

 

 Ale wiara w Trumpa nie ogranicza się tylko do tej jednej kwestii. Rzekomo ma największe szanse poradzić sobie również w gospodarce - tak uważa 45 proc. Republikanów (8 proc. wierzy w Busha, w pozostałych jeszcze mniej). Co ciekawe, Trump nigdy nie zdradził swoich pomysłów na gospodarkę, jedynie zapewnia, że jest człowiekiem czynu, w odróżnieniu od zawodowych polityków, którzy tylko gadają.

 

Takie i inne znaki na niebie i ziemi sugerują, że to nie jest przelotny romans. A co, jeśli prawicowa Ameryka naprawdę ma ochotę odjechać na motorze w nieznane z osobnikiem z najczarniejszych snów jej rodziców?

 

 Wstyd się przyznać, ale pewna część mnie po cichu na to liczy. Gdyby Trump kandydował w Polsce, poczucie odpowiedzialności za kraj oraz instynkt samozachowawczy być może przeważyłyby nad wrodzonym zamiłowaniem do draki, ale przecież rzecz dzieje się w Ameryce, w której przebywam jedynie tymczasowo. Dlatego zamierzam zrobić zapasy meksykańskiej coca-coli (z prawdziwym cukrem, w odróżnieniu od amerykańskiej produkowanej z syropu kukurydzianego) - na wypadek gdyby po wyborach granica z Meksykiem została zamknięta - i oglądać show.