Prezydent Rosji wierzy w to, w co chce wierzyć

 

Wacław Radziwinowicz

 

27.10.2014

 

Prezydent uprzedził swych gości zaproszonych jak co roku na posiedzenie tzw. Klubu Wałdajskiego, że to, co usłyszą, zabrzmi pewnie "zbyt brutalnie". Ale znani na świecie politycy, politolodzy, publicyści, jak potem przyznawali, i po tym uprzedzeniu nie spodziewali się, że usłyszą coś, przy czym zblednie nawet sławna "przemowa monachijska" Putina z 2007 r.

 

W Bawarii na światowej konferencji bezpieczeństwa gospodarz Kremla oskarżał USA o tworzenie "nowych linii podziału w Europie", o naruszenie granic terytoriów, które Moskwa uznaje za swoją strefę wpływu.

 

W piątek na Klubie Wałdajskim Putin dowodził, że Ameryka, uważając się za "jedyne centrum siły" na świecie, zniszczyła globalny system bezpieczeństwa oparty na "szacunku" kluczowych partnerów. Według prezydenta Rosji Waszyngton odpowiada za rozpalanie konfliktów wojennych, plagi terroryzmu i narkomanii - słowem sianie chaosu na całej ziemi.

 

A spowodowane jest to tym, że Amerykanie zadufani w sobie. Uważając się zaś za naród jedyny w swoim rodzaju, nie w stanie zrozumieć, jakie będą skutki ich poczynań. Stany Zjednoczone zdaniem prezydenta Rosji najpierw "umizgują się do terrorystów i radykałów", a potem wplątują się w konflikty wojenne z nimi.

 

- Niekiedy powstaje wrażenie, że nasi koledzy i przyjaciele stale walczą z rezultatami własnej polityki. Rzucają swój potencjał na likwidowanie ryzyka, które sami stwarzają, płacąc za to coraz wyższą cenę - przekonywał Putin. Dodał, że Waszyngton "szantażuje" przywódców państw sojuszników, choćby podsłuchując ich rozmowy, zmusza ich do lojalności i działania sprzecznego z interesami ich krajów.

 

Natomiast postępowanie swego państwa prezydent przedstawił gościom Klubu Wałdajskiego w zupełnie innym świetle. - Rosja nie próbuje odrodzić jakiegoś swojego imperium, nie czyha na suwerenność sąsiadów. Rosja nie żąda przyznania jej jakiejś wyjątkowej roli w świecie - chcę to podkreślić. Szanując interesy innych, chcemy po prostu, by szanowano i nasze interesy - zapewniał Putin.

 

Według niego priorytety Moskwy jasne i zrozumiałe dla wszystkich - to "dalsze udoskonalanie instytucji demokratycznych i otwartej gospodarki". - Nasz program integracji z sąsiadami jest pokojowy. On jest nastawiony na rozwijanie związków między państwami, a nie na skłócanie ich między sobą - stwierdził.

 

To bardzo dziwne, ale wydaje się, że prezydent Rosji jakby sam wierzył w to, co mówią propagandyści z kremlowskich telewizji. I dodatkowo wierzył w to, że punkt widzenia publicystów z kanału Rossija 1 gotowi przyjąć także jego goście - wybitni zachodni eksperci i politycy.

 

Spora część z nich pewnie i byłaby skłonna zgodzić się z tym, że Waszyngton, jak to mówią Rosjanie, "nałamał drzew", czyli narobił głupstw. Ale do przyjęcia za swój poglądu, że Rosja jest dziś imperium dobra, gotowi nieliczni.

 

Goście dorocznego 11. już posiedzenia Klubu Wałdajskiego chcieliby też usłyszeć od Putina, co myśli o innych sprawach. Choćby o takich jak przykręcanie śruby rosyjskim "instytucjom demokratycznym i otwartej gospodarce". Albo o ciągłej obecności żołnierzy rosyjskich na wschodzie Ukrainy. Na pytanie na ten właśnie temat, zadane przez publicystę "Financial Times", prezydent Rosji po prostu nie odpowiedział.

 

Putin żyje bowiem w rzeczywistości, którą sam stworzył. I to jest bardzo niebezpieczne.