Koniec imperium? Jeszcze nie...
Mariusz Zawadzki
05.05.2014
Wydarzenia na Ukrainie, w szczególności łatwość, z jaką
Rosjanie zajęli Krym i na
oczach całego świata rozsadzają ukraińskie państwo, są wodą na młyn dla licznych proroków, którzy głoszą schyłek potęgi Ameryki.
Faktycznie, nie wygląda to najlepiej. Weźmy choćby sobotę, kiedy w Waszyngtonie prezydent Obama podejmował kanclerz Merkel. Wydawałoby się, że ich wspólna
konferencja prasowa jest najlepszym możliwym momentem, żeby pokazać Putinowi determinację i go postraszyć. Ale nic takiego się nie zdarzyło. Wręcz przeciwnie - padły dość mętne zapowiedzi bliżej nieokreślonych sankcji, które nie brzmiały zbyt wiarygodnie.
A
przecież kryzys ukraiński to tylko jeden z wielu sygnałów.
Ameryka nie wygrała wojen w Iraku i Afganistanie,
tonie w długach, wciąż nie otrząsnęła się
po kryzysie, a jej system polityczny jest coraz bardziej niewydolny - patrz ubiegłoroczny blamaż Kongresu, który nie uchwalił budżetu na czas i zabrakło
pieniędzy na bieżące finansowanie państwa.
W
Ameryce drastycznie pogłębiają się
nierówności. Do tego stopnia, że - jak twierdzi francuski
uczony Thomas Piketty w głośnej książce
"Capital in the 21st Century" - urodzenie się w bogatej czy biednej rodzinie
przesądza o pozycji społecznej człowieka na całe życie.
Amerykańska demokracja
i wolny rynek
wynaturzają się w
system quasi-feudalny.
Może najbardziej znamienne jest to, że w Amerykę zwątpili nawet sami Amerykanie.
W
niedawnym sondażu agencji Reuters na pytanie "Jaki kraj jest dziś największą potęgą
ekonomiczną na świecie?" tylko 31
proc. Amerykanów odpowiedziało,
że USA. Za to aż 52 proc. stwierdziło,
że Chiny!
Jednak fakty są zgoła odmienne - wprawdzie kiedyś zapewne Chiny wyprzedzą USA, ale tymczasem chiński dochód narodowy jest dwa razy mniejszy
od amerykańskiego. A jednak od trzech
lat - jak pokazują sondaże - ponad połowa Amerykanów żyje w błędnym przeświadczeniu, że już zostali zdetronizowani. Przyczyn można się domyślać: kryzys, zalew towarów "Made in
China", ponad bilion dolarów, które Ameryka pożyczyła od Chin itp.
Amerykańska prawica wskazuje naturalnie inną przyczynę. Winnym słabości Ameryki lub przynajmniej powszechnej percepcji, że jest słaba, jest jej obecny prezydent
- przesadnie ostrożny,
koncyliacyjny i niezdecydowany. Niektórzy republikańscy komentatorzy z
dziwaczną fascynacją
przeciwstawiali ostatnio Obamę "bezwzględnemu
i zdecydowanemu" Władimirowi Putinowi, który z nagim torsem
jeździ na koniu i poluje
na bengalskie tygrysy. Mięczak, który czas wolny
spędza, grając w golfa lub na
hawajskiej plaży, nie jest dla niego
równorzędnym partnerem.
Takie zestawienie
jest skrajnie idiotyczne.
Obama otwarcie przyznaje, że nie zamierza
bronić granic Ukrainy przed Rosją
wcale nie dlatego, że jest "słaby", tylko dlatego, że kieruje się ściśle rozumianym interesem Ameryki. Z jego perspektywy Ukraina nie ma istotnego znaczenia (tzn. ściślej mówiąc, nie miała, dopóki nie stała się ofiarą rosyjskiej agresji). Nie jest sojusznikiem Ameryki, nie waży
nic w światowej gospodarce, nie ma żadnych surowców. Dlaczego zatem żołnierze USA mieliby umierać za Ukrainę?
To,
że Ameryka nie chce używać
siły, wcale nie znaczy, że
tą siłą nie dysponuje. Przeciwnie, jej militarna dominacja jest obecnie większa niż kiedykolwiek. Jeszcze kilka lat temu Amerykanie wydawali na zbrojenia
niemal tyle samo co wszystkie pozostałe kraje świata razem wzięte. Obecnie wydają nieco mniej, ale i tak
pięć razy więcej niż drugie na liście
zbrojeń Chiny i osiem razy
więcej niż trzecia Rosja.
Ktoś zapyta złośliwie: skoro są tacy potężni,
to jak wyjaśnić porażki w Iraku i Afganistanie? Faktycznie, tam Amerykanie sobie nie poradzili,
ale przecież w historii
świata wiele razy zdarzało się, że słabszy wygrywał z silniejszym. Najczęściej
w przypadkach, kiedy słabszemu dużo bardziej zależało. Dla irackich rebeliantów
i afgańskich talibów konflikt z USA miał charakter egzystencjalny - dlatego rzucili na szalę
wszystko, co mieli. Dla Ameryki były
to jedynie dwie zamorskie wojny.
A
jeśli idzie o gospodarkę? To prawda, świat staje się bardziej wielobiegunowy. Rosną nie tylko Chiny,
ale również Indie, Brazylia
i inne kraje.
Ale na razie środek ciężkości
jest ciągle w Ameryce,
która wcale nie ma się tak źle. Bezrobocie
wynosi poniżej 7 proc.
- każdy kraj w Europie chciałby mieć takie problemy! Dług publiczny przekroczył 17 bln dolarów i
rośnie, ale amerykańskie
papiery dłużne rozchodzą się na pniu. Obligacje
pięcioletnie są obecnie sprzedawane z ujemnym oprocentowaniem (tzn. po uwzględnieniu
inflacji inwestorzy mogą spodziewać się za pięć
lat niewielkiej straty, ale
i tak kupują).
Skoro ludzie chcą płacić Ameryce, żeby pożyczyła od nich pieniądze, to chyba tylko szaleniec
odrzuciłby taką ofertę...
Generalnie rzecz biorąc, doniesienia o schyłku Ameryki wydają się nieco przedwczesne.