Tę wojnę z Kremlem trzeba wygrać
Bartosz T. Wieliński
16.04.2014
Na
froncie propagandowym Rosja bije Zachód
na głowę. Szef rosyjskiej dyplomacji Siergiej Ławrow i sztab
kremlowskich urzędników
z kamienną twarzą
raz zapewniają, że Rosja nie
miesza się w wewnętrzne sprawy Ukrainy, a raz Kijowowi i Europie
grożą. Odpowiedź
europejskich polityków na rosyjską butę wypada blado. Słowa o wpisaniu na czarną
listę kolejnych nazwisk nie robią
na nikim wrażenia.
A
tymczasem szeregi tzw. rozumiejących Rosję nieustannie rosną. Są wśród nich byli kanclerze i ministrowie, szefowie wielkich europejskich koncernów. Ostatnio dołączyła
Eva Herman, dziennikarka zwolniona
z niemieckiej telewizji publicznej za chwalenie
polityki rodzinnej III Rzeszy. Teraz zapewnia,
że zwykli Niemcy odrzucają antyrosyjską propagandę.
W
niemieckiej blogosferze krąży "List otwarty
do Władimira Putina w sprawie antyrosyjskich wystąpień mediów i polityków". "Ukraina mogła być idealnym pomostem między Unią Europejską a tworzoną przez Pana Unią Euroazjatycką. Jesteśmy
przekonani, że potężne naciski USA miały na celu
zniweczenie tej możliwości" - czytamy
w dokumencie podpisanym przez ponad 200 lokalnych polityków i przedsiębiorców z zachodnich Niemiec.
Na
to wszystko nakładają
się relacje anglojęzycznej telewizji
Russia Today, która zgodnie
z poleceniami Kremla trąbi na cały
świat o ukraińskim
faszyzmie, prześladowaniu
Rosjan na wschodniej Ukrainie i dążeniu Zachodu do wojny z Rosją.
Zachód zbyt długo rosyjską propagandę bagatelizował.
Symbolizuje to mieszkanie
Jaya Carneya, sekretarza prasowego Białego Domu, który wielokrotnie
potępiał Rosję
za mieszanie się w wewnętrzne sprawy sąsiada, aneksję Krymu czy wysyłanie prowokatorów na wschód Ukrainy. W jego kuchni w porządnych
ramach wiszą sowieckie plakaty propagandowe z czasów II wojny światowej. "Czy już się
zaciągnąłeś do armii?" - pyta spoglądający z plakatu groźny krasnoarmiejec. Gdyby główny piarowiec Białego Domu brał propagandę Kremla na poważnie, nie pozwoliłby, by jego rodzinę fotografowano na takim tle.
Czas powiedzieć
temu dość. W demokratycznym społeczeństwie
nie można usunąć Russia Today z kablówek.
Ale trzeba dzień w dzień publicznie prostować kłamstwa rosyjskich dziennikarzy. Każdy ma prawo pisać listy do Putina, ale peany pod adresem rosyjskiego dyktatora też nie powinny zostać
bez odpowiedzi. To zadanie dla polityków
i organizacji pozarządowych. A rosyjskie plakaty rzecznik Carney powinien natychmiast wyrzucić do kosza.
Trzeba też zacząć walkę o umysły ludzi żyjących w tzw. przestrzeni postsowieckiej, gdzie dziś dominują kremlowskie telewizje. Europa i USA powinny stworzyć
rosyjskojęzyczne media, w których
podawano by odtrutkę na kremlowską propagandę i burzono mit, że
Rosjanie są prześladowani, a Rosja to oblegana przez zły Zachód twierdza.
W
taki sposób w czasach zimnej wojny z wielkim powodzeniem działało
Radio Wolna Europa. Grupa potencjalnych odbiorców jego nowej wersji byłaby
olbrzymia, począwszy od Rosjan żyjących
w krajach nadbałtyckich,
mieszkańców Białorusi,
wschodniej Ukrainy, aż po Kaukaz
i Azję Centralną. Niewykluczone, że takie media już wkrótce będą potrzebne w samej Rosji, gdy
Kreml rozgniecie niedobitki niezależnego dziennikarstwa.
Taką funkcję dla Białorusi pełni od kilku
lat wspierana przez UE telewizja Biełsat.
Mamy więc fundament, na którym można
zbudować większą
strukturę. Unia bez większego problemu powinna znaleźć na to pieniądze. To konieczny wydatek, tym bardziej
że wiele wskazuje na to, że wkraczamy w nową zimną wojnę, która potrwa lata.
Rosjanie dalej będą szukać na Zachodzie nowych
"pożytecznych idiotów"
i nie pogodzą
się z obecnością
na ich terenie
"wrogiej propagandy".
Od początku tego konfliktu widać, jak wielką wagę Kreml przywiązuje do wojny na informacje.
Trzeba wreszcie zacząć odpowiadać na ciosy.