Aneksja Krymu, zjednoczenie Jerozolimy
Mariusz Zawadzki
Prezydent Obama surowo potępia Rosję za
aneksję Krymu, ale jeden z przyjaciół Ameryki zachowuje w tej
bulwersującej sprawie milczenie albo robi uniki.
Chodzi o Izrael, który dopiero tydzień po
zajęciu półwyspu przez rosyjskich żołnierzy wydał
oświadczenie, że "śledzi wydarzenia z niepokojem i ma
nadzieję, że kryzys zostanie rozwiązany pokojowo". Ani
słowa potępienia agresji! Ukraiński deputowany Oleksandr
Feldman, który był w tamtych dniach w Jerozolimie, nie krył
rozczarowania. - Spodziewaliśmy się bardziej klarownego stanowiska -
mówił.
Z kolei w ostatni czwartek, kiedy Zgromadzenie Ogólne ONZ
potępiło aneksję Krymu, Izrael znalazł się wśród
58 krajów, które nie wzięły udziału w głosowaniu. Jak to
możliwe, że w konflikcie, który stawia pod znakiem zapytania
cały światowy ład, kluczowy sojusznik Ameryki zachowuje neutralność?
A gdzie uniwersalne wartości, o których tak pięknie mówił w
środę w Brukseli Obama?
Na pierwszy rzut oka wydaje się to wszystko dziwne,
ale jeśli się chwilę zastanowić - wypada Izraelczyków
jedynie pochwalić, że nie są hipokrytami. Skoro sami kiedyś
dokonali aneksji, to jest naturalne i taktowne z ich strony, że teraz nie
potępiają Putina.
Chodzi o wschodnią Jerozolimę, która
została przyłączona do Izraela w 1980 r., czyli 13 lat po
zwycięskiej wojnie sześciodniowej. Wprawdzie do dziś pozostaje
kwestią sporną, czy przyjęta wtedy w Knesecie ustawa była
równoznaczna z formalną aneksją, m.in. dlatego że w jej
treści nie opisano granic miasta, tylko wspomina się o
"całkowitej i zjednoczonej Jerozolimie", ale poprawka ustawy z
2000 r. już owe granice definiuje - razem z obszarem zdobytym w 1967 r.
Premier Beniamin Netanjahu często powtarza zresztą, że
"niepodzielna i zjednoczona Jerozolima po wsze czasy pozostanie
stolicą Izraela".
W sierpniu 1980 r. izraelska ustawa o Jerozolimie
została potępiona i uznana za nieważną przez Radę
Bezpieczeństwa ONZ. W rezolucji nr 478 czytamy m.in., że
"zdobywanie terytoriów przemocą jest niedopuszczalne" (takiego
samego argumentu używa obecnie m.in. Obama w sprawie Krymu).
Za rezolucją było 14 z 15 ówczesnych członków
Rady, a od głosu wstrzymały się Stany Zjednoczone. Tym sposobem
stała się prawem międzynarodowym. Wszakże jedyny jej
praktyczny efekt jest taki, że wszystkie kraje świata mają
ambasady w Tel Awiwie, a nie w Jerozolimie.
Kongres USA zresztą nawet z tym się nie
pogodził. W 1995 r. przyjął ustawę nakazującą
prezydentowi Clintonowi przeniesienie ambasady do Jerozolimy, a jeśli by
tego nie zrobił do czerwca 1999, to fundusze na utrzymanie wszystkich
amerykańskich placówek dyplomatycznych na całym świecie miały
zostać obcięte o połowę (sic!). Za takim ultimatum dla
własnego rządu głosowało 93 amerykańskich senatorów
(pięciu było przeciw) i 374 deputowanych Izby Reprezentantów (37
przeciw).
Chyba żadne inne głosowanie nie pokazało
lepiej siły izraelskiego lobby w Waszyngtonie. Amerykańska dyplomacja
przetrwała, ponieważ w ustawie zapisano, że prezydent może
- "z uwagi na bezpieczeństwo narodowe" - opóźnić
egzekucję ultimatum o pół roku, co też od 1999 r. skwapliwie
zrobili już 30 razy Clinton, Bush i Obama.
W tekście kuriozalnej amerykańskiej ustawy nie
ma słowa "aneksja", jest jedynie napisane, że
"Jerozolima została zjednoczona". Również prezydent Putin
mówi o "zjednoczeniu Krymu z macierzą".
Obie aneksje - lub, jak kto woli, zjednoczenia - są
zatem dosyć podobne. Różnica jest taka, że Krym nie miał
szans przebić się w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, bo Rosja ma w
niej prawo weta. Dlatego uchwałę potępiającą
rosyjską aneksję przyjęło tylko Zgromadzenie Ogólne ONZ,
które jest w zasadzie jedynie klubem dyskusyjnym i którego decyzje nie
mają żadnej mocy prawnej.
W związku z tym aneksja Krymu jest nawet nieco
bardziej legalna, lub - ściślej mówiąc - nieco mniej nielegalna
niż zjednoczenie Jerozolimy.