2 mln pytań do Johna Kerry'ego

 

Mariusz Zawadzki

 

04.11.2013

 

Po co sekretarz stanu John Kerry przylatuje we wtorek do Warszawy? Komunikat MSZ mówi o "rozwoju współpracy dwustronnej", ale jeszcze bez szczegółów, żeby sprawić nam miłą niespodziankę

Jak dowiadujemy się z komunikatu Ministerstwa Spraw Zagranicznych, "w czasie wizyty omówione zostaną kierunki rozwoju współpracy dwustronnej między Polską a USA". I to jest niezwykle cenna uwaga, ponieważ niektórzy spodziewali się, że omawiane będą plany hinduskiej wyprawy na Marsa.

 

W komunikacie czytamy również, że "szefowie dyplomacji będą rozmawiać o perspektywie realizacji wspólnych projektów w sferze bezpieczeństwa", "przedyskutują możliwości wzmocnienia polsko-amerykańskiej współpracy gospodarczej" oraz "wymienią poglądy na temat bieżącej sytuacji międzynarodowej".

 

Takie komunikaty bardzo potrzebne. Mają zresztą bogatą tradycję, której początków upatrywać można jeszcze w latach 80., kiedy z przyjacielską wizytą do Polski przybył I sekretarz KPZR Michaił Gorbaczow. Władze partii i państwa z wyprzedzeniem podały, o czym będą rozmawiać z dostojnym gościem, co wychwalano jako "przejaw nowej polityki informacyjnej i jawności życia społeczno-politycznego". Z satysfakcją zauważano, że "skończyły się już czasy instrumentalnego traktowania społeczeństwa, ogłupiania go, informowania dopiero po fakcie".

 

Całe szczęście, że MSZ trzyma wytyczony wtedy kurs i nie ogłupia Polaków, ale - jak w przypadku komunikatu o wizycie Kerry'ego - wszystko nam klarownie wyjaśnia.

 

Naturalnie zawsze znajdą się malkontenci i nałogowi poszukiwacze dziury w całym. Będą oni wytykać MSZ, że komunikat przemilcza np. sprawę 2-4 mln rozmów telefonicznych, które - jak donosił "Der Spiegel" - codziennie trafiają z Polski do baz danych NSA, czyli do amerykańskiego wywiadu elektronicznego.

 

Nie wiadomo, czyje to rozmowy. Niemiecki tygodnik twierdzi, że polskie, tzn. że jesteśmy na masową skalę inwigilowani przez NSA tak samo jak Niemcy, Francuzi i Hiszpanie. Ale szefowie amerykańskiego wywiadu, którzy w zeszłym tygodniu zeznawali w Kongresie, sugerują coś innego - że NSA wcale nie zbiera tych rozmów sama, tylko pomagają jej europejscy sojusznicy.

 

Teoretycznie można sobie wyobrazić, że wywiad niemiecki podsłuchuje Francuzów i Polaków, francuski - Niemców i Hiszpanów, hiszpański - Francuzów, a polski - Niemców, po czym wszyscy przekazują łup Amerykanom. Zachowują przy tym czyste sumienie, bo przecież telefonów swoich rodaków nie oddają ani nawet nie gromadzą, a jeśli chodzi o szpiegowanie obcokrajowców, to można to robić bez ograniczeń.

 

Pomysł z krzyżową inwigilacją wydaje się szalony, ale byłby jak najbardziej w duchu amerykańskim - wszak cyrk z Guantanamo i m.in. tajnym więzieniem CIA w Polsce był po to, żeby móc przetrzymywać i podtapiać podejrzanych do woli, formalnie nie łamiąc przy tym amerykańskiego prawa (bo odbywało się to poza granicami USA).

 

Jakiekolwiek jest rozwiązanie zagadki milionów telefonów, o których pisał "Der Spiegel", niewątpliwie rząd winien jest Polakom jakieś wyjaśnienie.

 

Niecierpliwym spieszę donieść, że usłyszymy je już we wtorek po południu, na wspólnej konferencji prasowej szefów dyplomacji. Minister Sikorski ogłosi, że faktycznie przekazujemy do NSA rozmowy telefoniczne wszystkich Polaków, a także ich adresy, odciski palców, numery i stany kont bankowych itd., a w zamian Wielki Brat Barack zniesie nam wizy. Wprawdzie nie w stu procentach - do tego potrzebna byłaby zgoda niesfornych kongresmenów - ale procedura wizowa uprości się do tego stopnia, że stanie się automatyczna i w zasadzie niezauważalna dla petentów.

 

Teraz nie trzeba będzie już fatygować się do Warszawy ani Krakowa, żeby odbyć niejednokrotnie kłopotliwą rozmowę z amerykańskim konsulem. Wystarczy, że przykładowy Kowalski podczas rozmowy telefonicznej z kimkolwiek, np. z własną żoną, napomknie, że chce jechać do Ameryki, a system podsłuchowy NSA to bezbłędnie wychwyci, sprawdzi, co zgromadził w bazach danych na Kowalskich, i w ciągu 48 godzin dostaną oni odpowiedź z konsulatu. Najczęściej będzie to list polecony z upragnioną przepustką do Krainy Wolności, którą sami sobie wkleją do paszportów.

 

I to jest właśnie jeden z "kierunków rozwoju współpracy dwustronnej", o którym komunikat MSZ wspomina, ale jeszcze bez szczegółów, żeby sprawić nam miłą niespodziankę.