Koń trojański wierzga

 

Paweł Wroński2012-06-14, ostatnia aktualizacja 2012-06-13 19:06

 

USA coraz mniej interesują się naszą częścią Europy. A uczucia polskiej elity wobec Ameryki gwałtownie stygną

 

Po wystąpieniu premiera Donalda Tuska, w którym stanowczo domagał się od Baracka Obamy przeprosin za użycie określenia "polskie obozy śmierci", "New York Times" pisał, że Biały Dom jest zaskoczony. W "European Voice" znany komentator Edward Lucas pisał, że można podzielać wściekłość Polaków, ale nie zgadzać się ze sposobem, w jaki została wyrażona.

 

Już po wyrażaniu ubolewania przez Obamę szef MSZ Radosław Sikorski zakpił na Twitterze z otoczenia prezydenta USA, zapraszając je do Polski na reedukację. Na konferencji Wrocław Global Forum Sikorski podczas panelu z ambasadorem USA Lee Feinsteinem porównał sojusz z USA do "taplania się w błocie z hipopotamem". Z początku jest miło, ciepło i przyjemnie, bo hipopotam chroni od wiatru, ale gdy się przewróci na bok, trzeba głośno piszczeć, żeby nie zostać zgniecionym.

 

 

Można się zgodzić, że wpadka Obamy była kompromitująca. Ale jeszcze kilka lat temu nikt nie wyobrażał sobie podobnej polskiej reakcji. Do niedawna politycy starali się tonować ewentualne negatywne reakcje w imię "dobrych relacji". Tym razem zdecydowanie i ostro zareagowali: prezydent, premier i szef MSZ, a wśród polskich polityków trwała licytacja, kto jest bardziej oburzony.

 

W zasadzie jedynie prezydent, wysyłając list do prezydenta USA, otworzył mu możliwość godnego wyjścia z tego faux pas.

 

Pokolenie amerykosceptyczne

 

Po gafie Obamy temperatura relacji polsko-amerykańskich jest raczej chłodna. Może to kolejny dowód na to, że nasz kraj, który w przeszłości był określany "koniem trojańskim USA w UE", zaczyna galopować w inną stronę. Coraz częściej z ust polskich polityków z górnej półki słychać krytyczne opinie na temat polityki USA i jej wiarygodności. Od momentu odzyskania niepodległości nie było w Polsce ekipy równie "amerykosceptycznej".

 

Wiele przyczyn leży po stronie USA. Poprzednia republikańska administracja niewiele uczyniła, by jej najważniejszy sojusznik w Europie Środkowej został należycie doceniony za wysiłek militarny w Iraku i Afganistanie. Sekretarz stanu Condoleezza Rice umyła ręce, gdy Polska była obwiniana o tolerowanie na swoim terytorium tajnych więzień CIA. Nowa ekipa Baracka Obamy nie wzięła do serca ostrzeżenia, którym w 2009 r. był list intelektualistów i polityków z Europy Środkowo-Wschodniej, by nowy prezydent nie tracił zainteresowania tą częścią świata. W sposób absolutnie lekceważący odwołała ustalenia dotyczące budowy tarczy antyrakietowej.

 

W ostatnim czasie widać, jak bardzo w otoczeniu Baracka Obamy brakuje tej klasy dyplomatów z kręgów Partii Demokratycznej co zmarli Richard Holbrooke i Ron Asmus.

 

W Polsce u władzy jest kolejne pokolenie polityków. Przez ostatnie dwie dekady relacje z USA kształtowali ludzie widzący w USA bastion demokratycznych wolności - prezydent Lech Wałęsa, prof. Bronisław Geremek - lub politycy na amerykanizm nawróceni - lider SLD Leszek Miller i przyjaciel Billa Clintona Aleksander Kwaśniewski. Status najważniejszego sojusznika prezydenta George'a Busha w tej części Europy próbował osiągnąć Lech Kaczyński, dla którego umiejscowienie tarczy antyrakietowej na terenie Polski miało być największym osiągnięciem i gwarancja strategicznego bezpieczeństwa.

 

Teraz wpływ na naszą politykę zagraniczną mają ludzie o mniej idealistycznym podejściu do USA, a nawet tacy, którzy przeżyli gorzki zawód wobec Waszyngtonu. Najciekawsza jest ewolucja szefa MSZ Radosława Sikorskiego, który był wszak związany z politykami Partii Republikańskiej i na początku wieku pracował w American Enterprise Institute.

 

Gdy został szefem polskiego MON, pojechał do USA, by ze swoim znajomym sekretarzem obrony Donaldem Rumsfeldem dyskutować, jak wzmocnić polską armię. Szybko przekonał się, jak działają młyny Waszyngtonu. Amerykańscy politycy za plecami Sikorskiego zaczęli skarżyć się Lechowi Kaczyńskiemu na zbyt namolnego ministra, który domaga się zbyt ostro zbyt wiele. To była owa "przyczyna", która zdaniem prezydenta Kaczyńskiego wykluczała Sikorskiego z kandydowania na stanowisko szefa MSZ w rządzie Donalda Tuska.

 

Z kolei doradca ds. zagranicznych prezydenta Bronisława Komorowskiego prof. Roman Kuźniar został zwolniony przez minister Annę Fotygę ze stanowiska szefa Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, bo krytykował koncepcje tarczy antyrakietowej. Niechęć do stylu uprawiania polityki przez USA pozostała w nim do dziś.

 

Donald Tusk, jak się wydaje, stracił złudzenia co do USA 17 września 2009 r., gdy w środku nocy usiłował do niego zatelefonować prezydent Barack Obama, by poinformować go, że rezygnuje z pierwotnej koncepcji tarczy, choć wcześniej o tym pisały amerykańskie dzienniki.

 

Dziś ci politycy kształtują relacje z USA.

 

Po co nam tarcza?

 

Zmieniają się też polskie i amerykańskie priorytety. Gdy USA zadeklarowały redukcję sił w Europie i przeniesienie ich do Azji, polscy politycy stracili przekonanie, że to amerykańskie dywizje będą pierwsze na terenie Polski, jeśli doszłoby do jakiegoś zagrożenia.

 

Tarcza antyrakietowa też przestała być priorytetem polskiej polityki bezpieczeństwa. Od szczytu w Lizbonie w 2010 r. została włączona w system obrony NATO. Ale nieoficjalnie nasi politycy podkreślają, że to przede wszystkim zabieg propagandowy, a tarcza ma bronić USA. Zapewnienia o rozwinięciu możliwości rakiet SM-3, by broniły krajów, w których stacjonują, są na razie melodią przyszłości.

 

Argument, że dzięki tarczy na terenie Polski będą stacjonować wojska USA i Ameryka miałaby czego bronić, też jest mocno osłabiony. Antyrakiety są na mobilnych podwoziach, a system dowodzenia znajdzie się nie w Polsce, ale niemieckim Rammstein.

 

Budowa tarczy nie jest już "gwarancją niepodległości", jak chciał Lech Kaczyński, lecz źródłem problemów. Tarcza ma bronić USA przed mniej lub bardziej realnymi rakietami balistycznymi z Iranu i Korei. Równocześnie to Polska jako jedyna z krajów NATO znajdzie się w zasięgu jak najbardziej realnych rosyjskich rakiet Iskander stacjonujących w obwodzie kaliningradzkim.

 

Zapewne nikt w Warszawie na serio się nie zmartwi, jeśli - zgodnie z podsłuchanymi deklaracjami po rozmowach z Dmitrijem Miedwiediewem - Barack Obama będzie po wyborach "bardziej elastyczny".

 

Jaka będzie przyszłość relacji Polska - USA? Po raz pierwszy od dłuższego czasu to niewiadoma. Stracić mogą na tym także Amerykanie. Do tej pory zawarli największy kontrakt zbrojeniowy w tej części Europy właśnie z Polską - chodziło o dostawę 48 samolotów F-16. Polska w najbliższym czasie będzie modernizować obronę przeciwlotniczą, a nowe samoloty będą musiały zastąpić szturmowe bombowce Su-22. Tym razem nie muszą to być rakiety i samoloty amerykańskie.