To nie
jest kraj dla czarnych ludzi
Mariusz Zawadzki
2011-08-01
Czarni muszą
jeszcze trochę o równość rasową w Ameryce powalczyć. I
to nie tylko z białymi, ale również ze sobą - felieton z cyklu
"Amerykański sennik"
W powodzi
napływających z Ameryki ponurych doniesień o
zbliżającym się bankructwie przeszła niezauważona
jedna informacja, która jest chyba jeszcze bardziej ponura. Dowiedzieliśmy
się mianowicie, że trwająca od 150 lat walka o równouprawnienie
czarnych, która niektórym wydawała się wygrana, jest w
rzeczywistości przegrana. I to z kretesem.
Zaczęła
się ona, przypomnijmy, od wojny domowej, która dla Ameryki była
bardziej krwawa niż dwie wojny światowe XX w. "Jeśli
niewolnictwo nie jest złem, to nic nie jest złem" -
powiedział prezydent Lincoln. Czarni uzyskali wolność i prawo
głosu, ale jeszcze przez sto lat na południu kraju
obowiązywała zasada "równi, ale odrębni". Czarni
zawierali małżeństwa tylko z czarnymi, jadali w restauracjach w
specjalnych miejscach, sikali w oddzielnych toaletach, w autobusach jeździli
z tyłu i musieli ustępować miejsca białym, a ich dzieci
uczyły się w osobnych klasach.
Dopiero 1 grudnia
1955 r. niejaka Rosa Parks, lat 42, Murzynka z Montgomery w stanie Alabama,
wracając z pracy autobusem, niespodziewanie oświadczyła
kierowcy, że nie ustąpi miejsca, mimo iż trzech białych
mężczyzn stało. "Nie wydaje mi się, żebym
musiała wstawać" - oświadczyła. Oczywiście
wezwano policję, która aresztowała buntowniczkę, ale jej
słowa były początkiem końca segregacji rasowej.
Osiem lat
później Martin Luther King wypowiedział inne słynne słowa,
dla wielu Amerykanów najważniejsze w XX w.: "I have a dream. Śni
mi się sen, że pewnego dnia czwórka moich małych dzieci
będzie żyła w społeczeństwie, które nie będzie
ich osądzało wedle koloru skóry, ale wedle przymiotów ich
charakterów".
Pastor King
zginął od kul białego mordercy, podobnie jak radykalny bojownik
o prawa czarnych Malcolm X, ale rewolucji nie dało się już
zatrzymać.
20 stycznia 2009 r.
Barack Obama, syn czarnego ojca, wypowiedział słowa znane
każdemu Amerykaninowi: "Przysięgam, że będę
wiernie sprawował urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych".
The end.
Tak
wyglądałaby w czterech zdaniach - Lincolna, Parks, Kinga i Obamy -
hollywoodzka wersja tej historii. Niestety, opublikowany właśnie
raport Pew Research Institute dowodzi, że jej dokumentalna - z życia
wzięta - wersja byłaby trochę inna.
Raport bada
finansową emancypację czarnych i innych ras. Wynika zeń, że
w 1984 r. przeciętna biała rodzina była 12 razy bogatsza od
przeciętnej czarnej. W 1991 r. - dziesięć razy. W 1995 r. -
już tylko siedem razy. Ale potem trend gwałtownie się
odwrócił. W 2004 r. biała rodzina była przeciętnie 11 razy
bogatsza od czarnej. W 2009 r. miała ona 113 tys. dol., a czarna - 5,7
tys. Biali są zatem 20 razy bogatsi od czarnych!
Czarni są
pariasami Ameryki. 35 proc. ich rodzin nie ma nic albo tylko długi (w
takiej sytuacji jest 15 proc. białych rodzin). Segregacja, choć
prawnie zakazana, jest faktem. Centra miast zamieszkiwane są przez
czarną biedotę. Przestępczość jest tam wysoka, a
szkoły fatalne. Koronnym przykładem jest stolica kraju Waszyngton.
5 proc. wszystkich
czarnych mężczyzn siedzi w więzieniach. Co siódmy czarny
mężczyzna siedział, siedzi lub będzie siedział w
więzieniu.
Dlaczego jest tak
źle, skoro miało być tak dobrze? Przecież Ameryka ma
czarnego prezydenta. Przecież polityczna poprawność zakazuje
nazywać czarnych czarnymi (są Afroamerykanami). Przecież akcja
afirmatywna gwarantuje, że czarnym łatwiej dostać się na
uniwersytet (mają punkty za pochodzenie).
Kilka lat temu
popularny komik Bill Cosby, który sam jest jednym z symboli awansu
społecznego czarnych, ogłosił, że czarni sami są sobie
winni. Zmarnowali szansę, jaką wywalczyli im pastor King i inni
działacze praw człowieka. Czarni muzycy hiphopowi wychwalają
tylko przemoc, narkotyki i seks. Dlatego największą ambicją
wielu młodych Murzynów nie jest np. dostanie się na uniwersytet,
tylko długa na 20 m biała limuzyna z barkiem pełnym szampana i
woreczków kokainy oraz kąpiele w dużej wannie z hydromasażem i
kilkoma panienkami naraz.
- Czas
skończyć z gadaniem, co zrobili nam biali, i spojrzeć w lustro -
mówił Cosby. I słowa te również powinny znaleźć
się w filmie o emancypacji czarnych. Komik został za nie powszechnie
potępiony, niektórzy oskarżali go nawet o rasizm.
Niewątpliwie
trochę przesadził, ale faktem jest, że czarni muszą jeszcze
trochę o równość rasową w Ameryce powalczyć. I to nie
tylko z białymi, ale również ze sobą.