Jak Amerykanin wyobraża sobie Europę
Andrzej Lubowski*
2011-04-26
"Nie
ma nic wspanialszego, niż wczesnym latem przechadzać się wieczorem nadbrzeżem Renu w Bazylei i patrzeć
na młodych
mężczyzn, kobiety
i całe rodziny pływające na dętkach unoszonych wartkim nurtem rzeki". "Nikt się
nie śpieszy. Naprawdę nikt. W Europie
ludzie wciąż spacerują. Starsi ludzie
często chodzą z rękami założonymi na plecach, dłonią
jednej ręki ujmując nadgarstek drugiej".
Ten idylliczny obrazek pochodzi z książki
"Europejskie marzenie. Jak europejska wizja
przyszłości zaćmiewa
American Dream" autorstwa Jeremy'ego
Rifkina, Amerykanina.
Ukazała się ona w
Polsce przeszło pięć lat temu.
Europa uwiodła także
Stevena Hilla, z którym wywiad ukazał
się w "Gazecie na Święta". Jego książka
ma niemal taki sam tytuł: "Europejska obietnica: dlaczego europejski styl życia to najlepsza nadzieja w czasach niepewności".
Te same przechadzki po promenadzie zachwycają i rozmówcę "Gazety": "Jak wielkim europejskim skarbem jest sama możliwość wybrania
się na przyjemny spacer po miejskiej promenadzie!".
Hill mówi
Wojciechowi Orlińskiemu:
"Amerykańskie firmy
zareagowały na kryzys, tnąc zatrudnienie. Tymczasem europejskie
przeciwnie - podzieliły
pracę między ludzi, tak aby
starczyło dla wielu". Które, gdzie i jak? - pytam.
Hill nie
zauważył góry problemów, jakie rysują się przed Europą, a szereg dowodów na wyższość
Europy nie ma wiele wspólnego z rzeczywistością. Pisze np.
o tym, że
BMW, w przeciwieństwie do General Motors, nie przeniosłoby produkcji zagranicę. Tymczasem BMW zbudowało fabryki w Ameryce, które produkują nawet na
rynek europejski.
Z raportu
opublikowanego pod koniec lutego przez Citigroup wyłania się obraz stopniowej marginalizacji Europy. W 1970 r. na Europę
Zachodnią przypadało
28 proc. światowego PKB.
Dziś - 19 proc. Ekonomiści
z Citigroup przewidują, że
w 2030 r. skurczy się
on do 11 proc., a w połowie wieku
wyniesie ledwie 7 proc. - mniej niż udział Ameryki Łacińskiej i Afryki. A to dlatego, że Europa traci zdolność
do rywalizacji.
11 lat temu
w Lizbonie z wielkimi fanfarami Unia przyjęła plan przekształcenia
Europy do 2010 r. w "najbardziej
konkurencyjną, opartą
na wiedzy gospodarkę świata".
Skończyło się spektakularną
klapą. Luka technologiczna między Europą a Ameryką
pogłębiła się,
a nie skurczyła.
Udział wydatków na R&D (prace
badawczo-rozwojowe) jest w Unii
znacznie niższy, niż zakładała to strategia lizbońska, i dużo niższy
niż w Japonii, Korei Południowej czy Stanach Zjednoczonych.
Uzyskanie patentu zajmuje w Unii pięć razy tyle czasu
co w Ameryce. W Europie trudniej też o kapitał podwyższonego ryzyka.
Na liście 20 najlepszych uniwersytetów tradycyjnie sporządzanej przez Uniwersytet w Szanghaju mieści się 17 uczelni amerykańskich, dwie brytyjskie i jedna
japońska.
Grecki kryzys pokazał
nie tylko, że konstrukcja strefy euro jest mniej stabilna, niż się wydawało, ale otworzył też oczy na gorzką prawdę, że Europa żyła w ostatnich latach ponad stan.
Zaledwie kilka godzin po przyjęciu
pakietu ratunkowego dla Aten Herman Van Rompuy, pierwszy prezydent Unii Europejskiej, powiedział: "Nie jesteśmy w stanie dalej finansować naszego modelu społecznego".
Kryzys ujawnił także
silne pokusy, aby w trudnych chwilach szukać schronienia w ekonomicznym nacjonalizmie.
Analizy w wywiadzie z
"Gazety na Święta" więc są nie
tylko naskórkowe, ale dostarczają też powodów do nieuzasadnionego samozadowolenia.
*Andrzej
Lubowski, publicysta i ekonomista na stałe mieszkający w USA. Pisuje w "Gazecie"
m.in. o wielkich wyzwaniach, jakie stoją ostatnio przed USA