Zazdroszczę Amerykanom Obamy

 

Magdalena Środa

 

2008-11-05

 

Zazdroszczę im emocji wyborczych, nadziei związanych ze zmianą władzy, kultury politycznej i osobistej kandydatów

 

Co o tym sądzisz? Czy kiedyś nasze polskie kampanie wyborcze będą choć trochę przypominać amerykańską? Napisz: listydogazety@gazeta.pl

 

Można oczywiście powiedzieć, że kampania była miałka, obietnice czcze, kandydaci nie przedstawiali żadnych konkretów, ale można też dowodzić, że byli niczym starożytni Grecy, dla których polityka była wielkim agonem, polem walki na słowa, gdzie ścierają się osobowości, i które wolne jest od partyjnych interesów i nudnych ekonomicznych konkretów. Żaden z kandydatów nie zatrudnił w swoim sztabie Jacka Kurskiego, więc zamiast dziadka z Wehrmachtu była autentyczna babcia z Hawai. Nie było również fruwających teczek i służb specjalnych ani prywatnych uraz i wzajemnych nienawiści. Jeśli były, to głęboko i umiejętnie skryte. Kampania właściwie wolna była od chwytów poniżej pasa i nie zaniżała poziomu politycznej debaty.

 

Zazdroszczę Amerykanom takich polityków, którzy nie dość, że mają do powiedzenia coś, co porywa i elektryzuje tłumy, to ponadto umieją poprawnie, a nawet finezyjnie budować zdania i doskonale panować nad mową ciała, która wyraża pozytywną energię, a nie kompleksy i niechęć wobec świata. Mimo swego braku sympatii do McCaina słuchałam go zawsze z zainteresowaniem, bo wiedział, co mówi, a do tego miał klasę i budzący szacunek styl politycznej walki.

 

Najbardziej zazdroszczę Amerykanom tego, że ich politycy opierają swoją karierę i działalność na starannie przygotowanym intelektualnym fundamencie, że mają wokół siebie świetnych doradców, ludzi wykształconych, myślących tyleż o sukcesie swojego polityka, co o ciągłości i dobru państwa. Mniej jest wśród nich nieopierzonych młodzieńców żądnych własnej kariery, szaleńców korzystających z usług służb specjalnych, by zgnoić przeciwnika, więcej specjalistów od dobrego PR-u.

 

Wymiana prezydenta nie wiąże się w Stanach z jakąś radykalną rewolucją "moralną", czyli kadrową, na każdym szczeblu, i jest to tyleż zasługą konstytucji i zabezpieczeń instytucjonalnych, co kultury politycznej. W polityce amerykańskiej, co z perspektywy polskiej może wyglądać kuriozalnie, stawia się na kompetencje, wykształcenie, umiejętności, doświadczenie ludzi, którzy pracują dla prezydenta, a nie na ich osobiste ambicje i umiejętności stosowania chwytów poniżej pasa.

 

Zazdroszczę wreszcie Amerykanom zaangażowania politycznego, które nie wyczerpuje się w akcie głosowania czy rozlepiania wyborczych ulotek. Amerykanie debatują, chodzą od drzwi do drzwi, ruszają w kraj, by przekonać innych do swojego stanowiska. Tak rodzi się kultura polityczna i wzmacnia kapitał społecznego zaufania, który niezależnie od tego, kto wygrywa wybory, pozostaje ważnym dobrem narodowym, którego Polsce ogromnie brakuje.

 

No i zazdroszczę im Obamy.

 

To na jego wiece przychodzą rekordowe tłumy, magazyny z nim na okładce notują wzrosty sprzedaży o kilkadziesiąt procent, to książki jego i o nim - zarówno te chwalące go pod niebiosa, jak i krytyczne - na listach bestsellerów. Kim naprawdę jest Barack Obama?