Bo do
tarczy trzeba dwojga
Paweł Wroński 2008-07-05
Nad polską decyzją o zgodzie na zainstalowanie tarczy antyrakietowej ciąży historia - bliższa i dalsza
Dalsza, gdy premier Donald Tusk mówi
o wzmocnieniu gwarancji bezpieczeństwa Polski wobec związanych z instalacją tarczy gróźb sąsiadów.
Czy
te groźby są realne, czy nie - z punktu
widzenia polskiej historii warto być ostrożnym.
Bliższa historia to przypomnienie naszego bezwarunkowego udziału w wojnie irackiej u boku Amerykanów i w późniejszej misji stabilizacyjnej. Polska poniosła tu
duże straty polityczne, korzyści były niewielkie, a moralne wątpliwości pozostały.
Każdy polityk, który po tych
doświadczeniach wyrażałby
zgodę na umieszczenie w Polsce tarczy - wszak raczej niechcianej przez obywateli, musi mieć dobre argumenty. Pomoc dla
sojusznika jest ważna,
ale Polacy go zapytają,
co zrobił dla bezpieczeństwa własnego
kraju.
Także rząd USA, który poprzez budowę
tarczy chce uchronić Amerykę przed przyszłym niebezpieczeństwem, powinien
odpowiedzieć, na ile jest skłonny zadbać także o bezpieczeństwo swojego sojusznika. Na szczęście dyplomaci amerykańscy zaczynają ten punkt widzenia uwzględniać.
W pierwotnym projekcie
umowy przygotowanej w Waszyngtonie było tylko podziękowanie, jakie Polska miała
złożyć za propozycję tarczy na jej terytorium.
Mam
wciąż nadzieję,
że uda się pogodzić oba stanowiska - jak najlepsze gwarancje
dla Polski z bezpieczeństwem Amerykanów. Poczucie bezpieczeństwa musi
istnieć po obu stronach Atlantyku.