Tęczowa droga do poligamii?
Znajomi wrócili
właśnie z Londynu. Widzieli w życiu wiele, ale tym razem
największe wrażenie zrobiła na nich krótka wizyta w Soho i widok
obsceny, która w weekend towarzyszyła tamtejszej paradzie gejów.
Powstrzymam się od szczegółów, ale nie było to wrażenie
korzystne. Brytyjscy geje mieli oczywiście powody, by świętować,
decyzja Sądu Najwyższego USA w sprawie małżeństw
homoseksualnych została na całym tęczowym świecie
przywitana z euforią. Jednak w piątek w zamachu w Tunezji
zginęło kilkudziesięciu brytyjskich turystów. Parada w
charakterystycznej dla siebie, wyuzdanej postaci jednak się odbywała.
Chcę wierzyć, że w Polsce to nie byłoby możliwe.
Owo przekonanie o
tym, że w naszym kraju zwyciężyłaby jednak
wrażliwość opieram na wrażeniu, że w Polsce
środowiska homoseksualne są w swej większości jednak
konserwatywne. Grupa, która chce ruszyć z posad bryłę
świata jest tam owszem widoczna, ale dominuje tylko w mediach.
Świadczą o tym same gorące wewnątrzśrodowiskowe
dyskusje, czy to o granicach prowokacji podczas samych parad równości, czy
to o tym, na ile pragnienie ułożenia sobie życia dominuje w
polskim LGBT nad etosem wolności za wszelką cenę. Warto
zwrócić na te dyskusje uwagę, nawet jeśli na co dzień to
sprawy kompletnie dla kogoś obce.
Wbrew nieustannie
powtarzanemu hasłu o tym, jakoby prawica ciągle
"zaglądała komuś pod kołdrę", konserwatywnie
usposobieni Polacy wcale na żadne zaglądanie nie mają ochoty. To
raczej środowiska homoseksualne nachodzą ich ze swoją
kołdrą i w mniej lub bardziej prowokacyjny sposób pytają, czy
mają z tym problem. Większość wciąż taki problem
ma. I powiem więcej - ma prawo mieć. Na razie wciąż jeszcze
mamy wolność myśli. Ale to kultura osobista decyduje o tym, czy
- i jeśli tak to w jaki sposób - te wątpliwości wyrażamy. I
co z nich ostatecznie wynika. Wolałbym, by właśnie kultura osobista
a nie polityczna poprawność pozostała tu czynnikiem
decydującym. I by była to kultura możliwe jak najwyższa.
Myślę,
że gejowski aktywista Krystian Legierski, swoimi deklaracjami na temat
głosowania na Andrzeja Dudę, czy PiS uczynił teraz dla sprawy równouprawnienia
środowisk homoseksualnych więcej, niż być może
całą swą wcześniejszą działalnością.
Przekroczył bowiem pewną, jak się wydawało,
nieprzekraczalną granicę. I to także warte jest zauważenia.
Bo powiedzmy sobie szczerze, to nie sprawy "spod kołdry"
mają tu kluczowe znaczenie, ale to czy jesteśmy w stanie zgodzić
się, co do kwestii dla kraju i narodu fundamentalnych. Jeśli
środowiska homoseksualne, dbając o swoje prawa, będą
potrafiły nie tracić z oczu spraw ważnych dla innych, szanse na
kompromis znacznie wzrosną.
Jeśli w
Polsce jesienią rzeczywiście dojdzie do zmiany władzy takiej, na
jaką się zanosi, problemy osób homoseksualnych nie będą
zapewne postrzegane jako te najważniejsze. Mimo to uważam, że
ewentualny nowy rząd nie powinien od debaty na ich temat uciekać. A
jeśli po obu stronach będzie wola kompromisu, wiele będzie
można osiągnąć. Także w sprawie związków
partnerskich. Słowo kompromis jest tu najistotniejsze, obie strony sporu musiałyby
bowiem z czegoś zrezygnować. Katolicka większość z
woli niezauważania problemów, w najlepszym razie ich marginalizacji,
homoseksualna mniejszość ze skłonności do ich mnożenia
i rozdmuchiwania, wreszcie postępowania zgodnie z zasadą ruchomego
horyzontu (czyli najpierw związki partnerskie, potem
małżeństwa, potem adopcja dzieci, potem...).
Konserwatywne
obawy o skutki tęczowej rewolucji nie są wyłącznie wynikiem
prostego "nie, bo nie". Jakkolwiek dziwnie by to dla liberalnych
środowisk nie brzmiało, wiele w nich szczerego zatroskania
choćby o losy rodziny, wypychanej ze swej roli, odczuwającej
presję z różnych stron, choćby ekonomiczną, czy
obyczajową. Każde osłabienie instytucji rodziny, do którego
działania światowego homolobby w czytelny sposób prowadzą,
szkodzi bowiem nam wszystkim. I to akurat większość z nas, poza
może najbardziej rozpalonymi rzecznikami postępu dla samego
postępu, jest w stanie uznać.
Inaczej, niż
w USA, czy Wielkiej Brytanii, krajach, które chętnie nawracają nas na
tolerancję, we współczesnej Polsce homoseksualizm nigdy nie był
karany. Nie tylko nie mamy więc obowiązku przed nikim się
tłumaczyć, ale spokojnie możemy się zastanowić, co
sami mamy do zaoferowania. Może właśnie jakiś rozsądny
kompromis. Jeśli naprawdę chodzi o rozwiązanie podstawowych
życiowych problemów, a nie wykorzystywanie ich jako pretekstu na
przykład do walki z Kościołem, związki partnerskie tylko
dla osób homoseksualnych mogłyby być jakimś wyjściem.
Jeśli środowiska LGBT byłyby gotowe na nich poprzestać…
Debata, która rozpętała się za oceanem po decyzji Sądu Najwyższego jest bardzo pouczająca. Nie brak tam bowiem skrajnych opinii. Warto się w nie wsłuchać, jeśli brakuje nam wyobraźni na temat tego, co może nas czekać już niedługo. Choćby postulaty legalizacji związków grupowych pojawiają się teraz w publicystyce zupełnie na serio. Przywoływane argumenty, jeśli już rozbiło się tradycyjną definicję małżeństwa, trudno zresztą odrzucić. Jeśli nie wyłącznie kobieta i mężczyzna, no to właściwie dlaczego nie trójkąty, czworokąty i kto co tam chce... No właśnie. A nie mówiliśmy? Mówiliśmy...
Środowiska
LGBT w USA natychmiast stwierdzają też, że to dopiero…
początek walki. Chodzi bowiem teraz o całkowity zakaz jakiejkolwiek dyskryminacji, na przykład
w miejscu pracy. Tu Sąd Najwyższy nieco skomplikował im
sytuację, bo nie zrównał tej grupy wprost choćby z
mniejszościami rasowymi, sygnalizując, że może i
predyspozycje do homoseksualizmu są wrodzone, ale na ostateczne decyzje
życiowe wpływ ma jeszcze wiele innych czynników. To jednak
tropicielom dyskryminacji zapewne nie przeszkodzi.
Nie mniej
interesujące są komentarze ze strony konserwatywnej.
Chrześcijanie czują się spychani na margines nie tylko dlatego,
że w ich opinii Sad Najwyższy doszukał się w konstytucji
czegoś, czego tam nie ma. Przyznają także, że
właśnie taka interpretacja praw człowieka zaczyna dominować
także w opinii publicznej. To sugeruje, że presja jeszcze
wzrośnie.
Fakt, że w
obliczu rosnących, nie tylko islamskich, zagrożeń świat
zachodni zajmuje się homoseksualnymi związkami, nie jest
optymistyczny, ale to rzeczywistość , na którą nie ma sensu
się obrażać. Być może nie jest za późno, by
wyciągnąć z tego wnioski i
na naszym własnym podwórku, minimalizować skutki
nadciągających kolejnych podziałów. Owszem, jedna strona
może się spodziewać, że tej rewolucji nic już nie
zatrzyma i za chwilę otrzyma wszystko, druga może z kolei liczyć
na to, że to moda, która jak każda w końcu przeminie, a wtedy
uda się utrzymać status quo… Może
jednak zamiast czekać, co się wydarzy, warto spróbować
znaleźć naszą własną drogę? Dlaczego nie
miałaby okazać się najlepsza?